Z reguły nie jadam śniadań. Tak, wiem, niezdrowo… Dlaczego jednak felieton o myśleniu zaczynam od śniadaniowych wynurzeń? Ot, siła odległych skojarzeń. Rozwiązanie tej zagadki pojawi się na końcu. Ale warto czytać po kolei…

Jeszcze niedawno psychologowie byli przekonani (wielu wciąż jest), że istota oryginalnego myślenia polega na dostrzeganiu powiązań pomiędzy tym, co odległe i pozornie niemające ze sobą nic wspólnego.

Jeszcze niedawno psychologowie byli przekonani (wielu wciąż jest), że istota oryginalnego myślenia polega na dostrzeganiu powiązań pomiędzy tym, co odległe i pozornie niemające ze sobą nic wspólnego. Im dalsze elementy ze sobą kojarzymy, tym większa szansa, że powstanie coś nietypowego, choć rośnie też prawdopodobieństwo, że będzie to absurdalne. Autorzy klasycznego testu odległych skojarzeń wymyślili na przykład, że prawidłowe (czyli oczekiwane, a więc faktycznie niezbyt odkrywcze) skojarzenie dla trójki wyrazów: „wędrowny”-„inteligencja”-„wybuch atomowy” to słowo „szczur” – bo istnieje gatunek szczura zwany wędrownym, szczur to zwierzę wyjątkowo bystre i ponoć jedno z niewielu, które ma szanse przeżyć wybuch atomowy. Całkiem zgrabny triplet – tak bowiem nazywa się trójka pozornie niezwiązanych ze sobą wyrazów – i wyjątkowo ładne rozwiązanie – nawiązujące sensownie do każdego z nich. Co mieliśmy jednak zrobić, gdy w naszych badaniach młodzi ludzie z podziwu godną częstotliwością odpowiadali na ów triplet „Osama bin Laden”? Czy to właściwe skojarzenie? Wędrowny? Owszem. Inteligentny? Zapewne, choć za życia pokazujący raczej ciemną stronę swoich możliwości. Kojarzący się z wybuchem atomowym? A jakże. Skojarzenia mają więc ogromne znaczenie dla naszego myślenia a dla klasycznych ujęć myślenie to właśnie ciąg skojarzeń: od a do b, od b do c, od c do d – i tak dalej…

Dziś wiemy, że myślenie to proces znacznie bardziej skomplikowany – uwikłany w emocje i afekt, zależny od wiedzy, zmieniający się wraz z naszym dojrzewaniem. Wiemy, że myślenie można usprawnić ćwicząc rozumowanie, wyciąganie wniosków i stawianie pytań, ale też rozwijając metapoznanie, tj. głośne myślenie, zastanawianie się nad hipotezami, dążenie do spojrzenia na nie z różnych perspektyw. Dziecięce eksperymenty są świetnym przykładem stawiania i sprawdzania hipotez – przejściem od początkowo mechanicznego uczenia się metodą prób i błędów, ku procesowi rozwiniętemu, zaawansowanemu i przypominającemu rozumowanie uczonego.

Myślenie potrzebuje karmy – i tej dosłownej, i metaforycznej. Amerykanie mają idiomatyczne sformułowanie food for thought; nasza rodzima pożywka myśli jest chyba mniej popularna, ale i w jednym, i drugim przypadku chodzi o to, co nas do myślenia skłania – wzbudzając zainteresowanie, motywację i stanowiąc wyzwanie. Najefektywniej myślimy, gdy coś jest interesujące, ale i możliwe do pojęcia. To, co zbyt trudne, nawet jeśli ciekawe, szybko wzbudzi zniechęcenie. Ale myślenie to również proces odbywający się na jakimś materiale – tym materiałem często jest nasza wiedza –czerpana za pośrednictwem spostrzegania: słysząc (a nie tylko słuchając), widząc (a nie jedynie patrząc), ale też ta, którą odtwarzamy – przywołujemy z pamięci, rekonstruujemy, czasem poddajemy w wątpliwość. Bez materiału niewiele wymyślimy, a szanse, że efekty naszego myślenia będą wartościowe są żadne. Szkoła powinna uczyć myślenia, ale musi też dostarczać materiału, na którym myślenie się odbywa.

Ale myślimy nie tylko, ani nawet nie głównie, słowami. Najbardziej naturalną formą spostrzeżeń i wspomnień są obrazy, a ich przetwarzanie to ważna umiejętność – wiele wskazuje na to, że wyłącznie ludzka. Jeszcze niedawno sądzono, że myślenie obrazowe: wizualizowanie treści, ich przetwarzanie, transformacje, obracanie, zmienianie kształtu czy wielkości, to myślenie gorszego sortu – takie, które jest właściwe dzieciom i osobom dotkniętym autyzmem, ale niezbyt przystoi dorosłym. Przecież dojrzały człowiek buduje wyrafinowane ciągi przyczynowo-skutkowe, sensownie argumentuje, dostrzega luki w argumentacji innych… To dziecko może być chaotyczne i bazować na wyobraźni, ale w końcu z tego wyrasta. Nawet przykład Alberta Einsteina, z jego słynnym eksperymentowaniem w wyobraźni, dzięki któremu możliwe było sformułowanie teorii względności, nie wszystkich przekonuje.

Obraz jest plastyczny, możliwy do mentalnej obróbki, a wyobraźnia to twórczy proces – nawet gdy przypominamy coś sobie, niemal nigdy nie jest to dokładne odwzorowanie rzeczywistości – częściej jej aktywne zmienianie, rozbudowywanie, uzupełnianie, dodawanie lub ujmowanie czegoś. Dzięki wyobraźni możemy też zobaczyć coś, co nie istnieje. Zamknijmy oczy i wyobraźmy sobie ineksprymable. Nieważne, że nie wiemy czy istnieją i czym są. Widzicie je, czytelnicy „Zdolności”? Spróbujcie je zobaczyć. Jak wyglądają? Mają coś przypominającego głowę? A może oczy? Kończyny? Jeśli mają to rozciągnijmy je – w umyśle takie operacje robi się łatwo – to najlepiej pokazuje jak plastyczny może być i obraz i umysł. Cóż ineksprymable istnieją, choć zapewne niektórych rozczaruje świadomość, że to… kalesony. A tak ładnie je sobie wyobrażaliśmy… A jak wyobrażamy sobie nupturienta? Miłej zabawy – im bardziej rozbudowana wizualizacja tym lepiej, im więcej nietypowych szczegółów tym potencjalnie większa wartość takiego wyobrażenia. I nic nie szkodzi, że faktycznie nupturient wygląda jak każdy z nas – no może od części jest trochę młodszy, od innych nieco starszy… Wszystkie wyszukiwarki internetowe go znają – powodzenia w szukaniu.

Myślenie obrazami może być więc zabawą, ale jest też cenną umiejętnością, która nie tylko nie przeszkadza myśleć w sposób logiczny, ale doskonale myślenie logiczne uzupełnia. Wielcy twórcy czasem przypominają dzieci, bo tak jak one potrafią wyobrażać coś sobie z wielką intensywnością. Ale nie trzeba być wybitnym twórcą, żeby pozwolić wyobraźni działać – wystarczy bardziej świadome zwrócenie uwagi na to, co dzieje się z nami tuż przed zaśnięciem – wielość obrazów, jakie do nas docierają jest doprawdy niezwykła.

Skąd więc to śniadanie na początku tego felietonu? Nie był to absurdalny żart, lecz faktycznie owoc odległych skojarzeń. Jeden z twórców naukowych studiów nad wyobraźnią, Francis Galton prosił badanych przez siebie uczonych, aby wyobrazili sobie swój stół ze śniadaniem tak dokładnie jak to tylko możliwe, a następnie aby postarali się zobaczyć kolor porcelany, grzanek, chleba, mięsa, pietruszki i musztardy (podaję faktyczne elementy, jakie pojawiały się w instrukcji Galtona – ciekawe śniadania jedli angielscy uczeni z przełomu wieków, czyż nie?). Wnioski były druzgocące – zbadani wybitni uczeni charakteryzowali się (zdaniem Galtona) kompletnym brakiem zdolności wizualizacji i myślenia obrazowego. Galton był nadzwyczaj bystrym człowiekiem, a zdaniem niektórych prawdziwym geniuszem: posiadaczem ilorazu inteligencji równego niemal 200 punktów, twórcą metod badania linii papilarnych, wybitnym psychologiem, geografem, meteorologiem, wynalazcą i lekarzem. Ale w tym przypadku, najzwyczajniej w świecie się pomylił. Zobaczył to, co chciał zobaczyć. Zarówno współczesne badania, jak i ponowne analizy jego własnych danych, wyraźnie pokazują, że naukowcy są jak dzieci, bo podobnie łatwo wyobrażają sobie różne rzeczy. A może to nie jedyne podobieństwo?