Zacznę nietypowo – od samokrytyki. Otóż mam swój mało chwalebny wkład w zdarzające się poślizgi w pojawianiu się kolejnych numerów „Zdolności”. Notorycznie spóźniam się z tekstami, a dobrze wychowani członkowie redakcji niezbyt intensywnie mnie poganiają. A spóźniam się z błahego powodu – najzwyczajniej zapominam. Bardzo à propos, wziąwszy pod uwagę tematykę numeru.

Pamięć to jedno z najbardziej fascynujących zjawisk z jakim mamy do czynienia w przypadku naszego – a przecież nie tylko naszego (mój pies jest niezwykle pamiętliwy) – gatunku. Psychologowie traktują pamięć jako złożony proces poznawczy, nieprawdopodobnie ją przy tym szatkując: na długotrwałą, krótkotrwałą, roboczą, epizodyczną, semantyczną, proceduralną, autobiograficzną – i tak wymieniać można by długo. Jeden z najczęściej cytowanych tekstów w historii psychologii – według Google Scholar przywoływany prawie 15 tysięcy (sic!) razy przez innych uczonych – to artykuł prezentujący tzw. „prawo Millera”, według którego człowiek jest w stanie efektywnie przechowywać w pamięci krótkotrwałej 7±2 elementy, niezależnie czy są to słowa, liczby czy inne informacje. Piękne naukowe prawo: eleganckie, proste, opisane przed półwieczem – i wciąż działa. Ale pamięć to nie tylko fenomen psychologiczny, lecz także społeczny i historyczny, w końcu „pamięć zbiorowa” to filar tożsamości każdej grupy społecznej.

W moim, naiwnym rozumieniu, mechanizm pamięci zawsze rysował się prosto. Wydawało mi się, że jest ona niewidzialną, dużą i rozciągliwą bańką na mleko przymocowaną gdzieś z tyłu mojej głowy, w której warstwami, zgodnie z porządkiem chronologicznym, układane są wszystkie wydarzenia, które przydarzyły mi się w życiu. Te na górze są świeże, więc łatwo je sobie przypomnieć, te niżej – starsze, trudniejsze do odkopania, a więc łatwiejsze do zapomnienia. Ot, metafora, jak metafora – ta akurat kompletnie niewyrafinowana (uprzedzając pytania: nie wiem skąd mi się wzięła bańka na mleko. Może to pozostałość po dzieciństwie spędzanym na wsi?).

Oczywiście jednak pamięć nie jest żadną bańką, ale dynamicznym, złożonym i wielowarstwowym procesem. Kolejne zdarzenia nie tworzą jeszcze jednej warstwy nakładającej się na uprzednie doświadczenia, lecz stają się elementem historii, jaką tworzymy na temat samych siebie i otaczającego nas świata. A opowieść – jak to z opowieściami bywa – nie musi być prawdziwa. W „Roku 1984” historia była pisana wciąż na nowo – nasza pamięć działa podobnie, ciągle opisując i interpretując to, co nam się przydarzyło, a czasem wmawiając, że coś miało miejsce, nawet gdy to nieprawda. Jeden z największych zbrodniarzy historii mawiał, że dostatecznie często powtarzane kłamstwo staje się prawdą – podobnie jest z pamięcią. Jeśli jakąś historię przedstawimy dostatecznie często, w końcu sami w nią uwierzymy i żaden wykrywacz kłamstw tego nie zmieni – faktycznie będziemy ją „pamiętać”. Pamięć jest więc zarówno niesłychanie plastyczna, jak i zaskakująco trwała. Możemy do końca życia zapamiętać coś, co nigdy nie miało miejsca, ale i nie móc zapomnieć czegoś, o czym pamiętać wcale nie chcemy.

Szkoła jest ufundowana na pamięci. Jej krytycy – tych jest zawsze więcej niż zwolenników, co samo w sobie jest intrygującym zjawiskiem socjologicznym – twierdzą, że uczenie się to niemal wyłącznie zapamiętywanie i odtwarzanie nikomu do niczego nieprzydatnej wiedzy. Do szkoły nikogo przekonywał nie będę – nieprzekonanych nie przekonam, więc nie warto, przekonanych nie trzeba. Ale rola pamięci w wydaniu „szkolnym” to nie tylko wkuwanie i odtwarzanie. Pamięć – a szczególnie jeden z jej rodzajów zwany pamięcią roboczą – odgrywa ogromną rolę podczas uczenia się. Odpowiada za utrzymywanie i przetwarzanie informacji w trakcie aktywności umysłowej, także myślenia, rozwiązywania problemów i wnioskowania. Zdaniem niektórych badaczy pamięć robocza to kluczowy składnik inteligencji. Osoby, które potrafią efektywnie przetwarzać większy zakres elementów, lepiej i szybciej się uczą. Zdolność tę daje się rozwinąć i warto to robić, ma to jednak niewiele wspólnego z treningami mnemotechnik – skądinąd całkiem sympatycznymi i bardzo popularnymi sposobami zapamiętywania. Wzorcowym przykładem treningu pamięci roboczej jest gra w szachy. Grając naprawdę, nie zaś jedynie defensywnie odpowiadając ruchem na ruch, musimy przecież przewidywać co najmniej kilka posunięć i rozważać różne reakcje. Rozwijaniu tego rodzaju pamięci służy też doskonalenie umiejętności koncentracji, tak potrzebnej wszystkim, ale szczególnie osobom obdarzonym deficytami w tym zakresie: i dzieciom z ADHD, i wciąż spieszącym się dorosłym. A jako że w „Zdolnościach” zwykle wiele miejsca poświęca się myśleniu twórczemu i kreatywności, warto jeszcze dodać, że niedawne badania opublikowane w jednym z najbardziej prestiżowych naukowych pism z zakresu psychologii społecznej pokazują, że pamięć robocza ma również pozytywne przełożenie na myślenie twórcze. Osoby o jej większej pojemności są bowiem bardziej skupione, a przez to generują bardziej dopracowane pomysły. To poważny cios zadany stereotypowi roztargnionego twórcy.

Co jednak stałoby się, gdybyśmy pamiętali wszystko, co nas kiedykolwiek spotkało –każdy nieistotny szczegół, na który nie zwracamy zwykle uwagi: kolor samochodu, którego kierowca przepuszczał nas przed tygodniem na pasach (bywają tacy kierowcy) i jego (samochodu, nie kierowcy) numer rejestracyjny, listę zakupów sprzed zeszłorocznych świąt, szczegółowy plan podziału Polski podczas rozbicia dzielnicowego w dwunastym wieku, wszystkie dopływy Wisły i stolicę każdego państwa Afryki? Czy ułatwiłoby nam to życie? Salomon Szereszewski, genialny mnemonista, potrafił odtworzyć dowolnie długą listę bezsensownych słów czy znaków – także takich, z którymi zetknął się dwadzieścia lat wcześniej. Jego pamięć działała absolutnie fenomenalnie, ale nie uczyniło go to szczęśliwszym człowiekiem – koniec życia spędził w szpitalu psychiatrycznym.

Zapominanie bywa więc błogosławieństwem, pamiętanie przekleństwem. Podczas matur i sesji na uczelniach, od Tatr po Bałtyk i od Odry po Bug słychać modły o wspomożenie pamięci, a kursy mnemotechnik pękają w szwach. Ciekawe czy podobną popularnością cieszyć się kiedyś będą kursy zapominania? Noblista wzywał, by zapomnieć o cierpieniach, które sami zadaliśmy i nam zadano. Rymopisarz deklarował, że wiele dałby by kogoś i coś zapomnieć. Tadeusz Kotarbiński – wybitny polski filozof – pisał, że sztuka pamiętania jest łatwiejsza od sztuki zapominania. Nie bylibyśmy w stanie się uczyć, a więc także rozwijać, gdybyśmy części rzeczy nie zapominali. Znakomity amerykański badacz pamięci Ben Storm stwierdza krótko i przekornie: „Chcesz usprawnić swoją pamięć? Zapomnij o tym!”, dowodząc w swoich badaniach, że myślenie i rozwiązywanie problemów opierają się na tych samych procesach, co zapominanie. Warto o tym pamiętać i dać czasem odpocząć pamięci… Aby pamiętać lepiej.